Poszukiwany nastoletni, poszukiwany zmartwychwstały
Gdy czytamy Słowo Boże, niektóre fragmenty wydają nam się trudne do zrozumienia. Nie mam tutaj na myśli języka i gramatyki, ale same przesłanie, które dana opowieść za sobą niesie. Bywa tak, że gdy coś czytam, jestem zszokowana, bo często Pan Jezus w swoim zachowaniu jest kontrowersyjny. Im więcej jednak Go poznaję, zaczyna mi więcej spraw wyjaśniać, aż w końcu Duch Święty szepnie mi do ucha coś, co stawia dany fragment Pisma w zupełnie innym, pełnym, jasnym i czystym świetle.
Historia w przybliżeniu taka, pewnie większości znana. Dwunastoletni Jezus wyrusza pierwszy raz z rodzicami do Jerozolimy na Święto, gdzie spędza parę dni. Tak bardzo mu się tam podoba, że postanawia jeszcze na trochę zostać. Zapomina tylko poinformować o tym rodziców. W drodze powrotnej Maria i Józef, można by rzec mało odpowiedzialnie zakładają, że Jezus idzie gdzieś dalej z krewnymi. Sporo czasu mija zanim postanawiają go szukać, a gdy go nie znajdują, pewnie już nieźle zdenerwowani wracają, by sprawdzić miasto. Jezus zaś na luzie, prowadzi mega skomplikowane debaty z uczonymi mistrzami w piśmie i wydaje się zupełnie nie zważać na to, gdzie są, ani co robią jego rodzice. Gdy wreszcie go znajdują, zaskoczony chłopiec ma czelność jeszcze zapytać z zarzutem: "Czemu mnie szukacie?".
Nie wiem, czy kiedykolwiek próbowaliście sobie wyobrazić tę sytuację, gdyby to było zwykłe opowiadanie, o zwykłym chłopcu w zwykłej książce. Co mógłby sobie taki czytelnik pomyśleć? Rozpuszczony szczyl? Trochę przesadziłam? Spróbujmy bardziej elokwentnie. Bezstresowo wychowany indywidualista? Chyba jednak trochę zbyt pobłażliwie. Wróćmy jednak do sedna, bo tak jak wspomniałam wcześniej, sytuacja dość kontrowersyjna. Kiedy wyobrażamy sobie Jezusa w swoich młodych latach, na myśl przychodzi nam obraz idealnego dziecka: grzecznego, ułożonego, mądrego, empatycznego, pełnego pokoju. Tutaj jednak pojawiają się cechy, które nie tak łatwo nam przełknąć. Dlaczego Jezus postanowił tak postąpić? Dlaczego zignorował rodziców? Co bardziej roztropni, przywołują tutaj niepodważalny fakt, że Jezus przebywał w Świątyni, czyli w domu swego Ojca - tego prawdziwego, jedynego rodzica nad rodzicami. Oczywiście mają rację, usprawiedliwia to poniekąd taką postawę Jezusa. Jest to jednak tylko czubek góry lodowej przesłania, które te parę wersetów za sobą niesie. Zaraz wyjaśnię, ale najpierw jeszcze trochę bardziej namieszam.
To wydarzenie z dzieciństwa Jezusa wydało mi się jeszcze bardziej skomplikowane, kiedy sama zostałam matką. Opowiedziana sytuacja z punktu widzenia rodzicielki, mogłaby być jedynie czystym horrorem. Jakkolwiek świetnie idzie mi streszczanie różnych historii, przytoczmy tu jednak omawiany fragment w oryginalnej wersji przekładu toruńskiego, cytat pochodzi z Biblii, a konkretnie
Ewangelia Łukasza rozdział 2. wersety od 41-52.
"A Jego rodzice chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. (42) I gdy miał dwanaście lat, wstąpili do Jerozolimy według zwyczaju tego święta; (43) I po skończeniu tych dni, gdy wracali, pozostał chłopiec Jezus w Jerozolimie, a Józef i Jego matka o tym nie wiedzieli. (44) A sądząc, że jest w gromadzie podróżnych, uszli dzień drogi i szukali Go między krewnymi i znajomymi. (45) I gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy, nadal szukając Go. (46) I stało się, że po trzech dniach, znaleźli Go siedzącego w świątyni pośrodku nauczycieli, gdy ich słuchał i zadawał im pytania. (47) A zdumiewali się wszyscy, którzy Go słuchali, Jego zrozumieniem i Jego odpowiedziami. (48) I gdy Go zobaczyli, zdziwili się. I powiedziała do Niego matka Jego: Dziecko! Dlaczego nam to uczyniłeś? Oto Twój ojciec i ja z bólem Ciebie szukaliśmy. (49) I powiedział do nich: Dlaczego mnie szukaliście? Czy nie wiedzieliście, że ja muszę być w tym, co jest mojego Ojca? (50) Lecz oni nie zrozumieli tych słów, które im powiedział. (51) I zszedł z nimi, i przyszedł do Nazaretu, i był im poddany. A matka Jego zachowywała wszystkie te słowa w swoim sercu. (52) A Jezus wzrastał w mądrości i dojrzałości, i w łasce u Boga i ludzi."
Teraz opowiem wam, jak to wygląda z perspektywy matki (jak ludzie lubią mnie oskarżać) nadopiekuńczej. Wybierają się na wyprawę z dwunastolatkiem, ni to dziecko, ni to młodzież. Idą w grupie, którą tworzy rodzina i bliscy znajomi. Dziecko w tym wieku, raczej już nie trzyma ręki mamy, czuje się prawie dorosłe, a towarzystwo rodziców delikatnie mówiąc średnio mu pasuje. Wydaje mi się, tak na zdrowy rozsądek, że podczas podróży, Jezus przebywał w gronie swoich krewnych rówieśników. (Choć jak również dowiadujemy się z powyższych wersetów, najbardziej adekwatnymi rówieśnikami pod względem intelektualnym, okazali się dla nastoletniego Jezusa, przekładając na język współczesny, profesorowie zwyczajni). Myślę również, że nie maszerowali oni grzecznie i spokojnie w parach, tylko biegali, wymyślali różne zabawy i psocili jak to dzieci. Tak długi chód musiał być dla nich strasznie nudny, dla rodziców zaś wyczerpujący. W Jerozolimie spędzają kilka dni, świętują, wszystko fajnie, trzeba się zbierać. Sytuacja wygląda mniej więcej, jak ostatni dzień wczasów. Wszędzie pełno ździorbów, które trzeba jakoś umiejętnie zapakować. Nie zapomnieć stosu pamiątek i innych niezbędnych rzeczy, których w zamieszkałej na co dzień wiosce nie sposób dostać. Wszystko to musi się zmieścić na grzbiecie osiołka. No dobra zapędziłam się, tego akurat nie wiem... W każdym razie ogólny chaos, mnóstwo ludzi wraca skąd przyszło. Józef zniecierpliwiony czeka na Marię : "Długo jeszcze? ... Masz wszystko?... A gdzie nasz syn?". Maria ogląda się czy niczego nie zapomnieli, pakując prowiant na drogę odkrzykuje wśród panującej wokół wrzawy: "Pewnie już pobiegł z kuzynami, bawili się tu razem niedawno". By nie blokować ciasnej uliczki, szybko ruszają wraz ze strumieniem ludzi wylewającym się z bram Jerozolimy. Po jakimś czasie Maria zaczyna się niepokoić, ludzie skręcają w inne drogi, tłum się przerzedza, a Jezusa nie widać. Józef uspokaja ją, przekonując, że ich syn dobrze zna drogę powrotną i pewnie idzie z przyjaciółmi na przedzie. Gdy jednak po dłuższym czasie Jezus nie przychodzi, żeby się "zameldować rodzicom", Marii jak to każdej matce, włącza się tryb lekkiej paniki. Zaczynają zatem szukać wśród krewnych. Nikt go nie widział. Przyspieszone bicie serca, ból brzucha, lekki pot na czole. Pytają rówieśników. Nikt go nie widział. Kołatanie serca, skręt kiszek, pot na całym ciele, uczucie słabości. Pytają każdego kogo napotkają. NIKT GO NIE WIDZIAŁ! Stan przedzawałowy, zawroty głowy, płacz i panika po całości. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak przerażona musiała być w tamtej chwili Maria i modlę się, abym nie musiała tego nigdy przeżywać. Kobiety, które mają dzieci nabierają tendencji do martwienia się na zapas i wymyślania najczarniejszych scenariuszy. Gdzie jest ich syn? Co się z nim stało? Ktoś go porwał i sprzedał na niewolnika. Zemdlał i teraz leży gdzieś pod drzewem. Przewrócił się, połamał, leży zakrwawiony i płacze z bólu.
Jestem pewna, że Maria była mądrzejszą i silniejszą kobietą ode mnie, dlatego na pewno lepiej radziła sobie emocjonalnie w tej sytuacji. Po całym dniu marszu, postanawiają powrócić do miasta. Droga zabiera im kolejny dzień. Ja to bym chyba zwariowała, nie wiedząc co się dzieje z moim synem przez dwa dni. Po powrocie nie znaleźli go od razu, musieli załatwić nocleg i rankiem wznowić poszukiwania. Odnaleźli go dopiero na trzeci dzień! Wyobrażacie to sobie? Trzy dni szukać dziecka? Jakie to musiały być emocje, jakie napięcie i jaka ulga. Ale wiecie co w tym wszystkim było najlepsze? Coś wam już świta? Zapomnijcie na chwile o całej omawianej historii. Wyrwę z kontekstu dwie linijki tekstu, przeczytajcie je wyczyszczonym umysłem.
I stało się, że po trzech dniach, znaleźli Go (...) I powiedział do nich: Dlaczego mnie szukaliście? Czy nie wiedzieliście, że ja muszę być w tym, co jest mojego Ojca?
Jakaś szansa, że przypomina to inną sytuację z Pisma Świętego? Taką dość znaną? "I zmartwychwstał dnia trzeciego jak oznajmia pismo". Ile razy musiało Marii i Józefowi w ciągu tych trzech dni przejść przez myśl, że ich dziecko może już nie żyć? "Z bólem serca szukaliśmy Ciebie" mówi Maria w Świątyni, to znaczy, że spodziewali się już najgorszego. Powszechnie wiadomo, że w akcji poszukiwawczej im więcej czasu upłynie od zgłoszenia zaginięcia, tym mniejsze szanse na odnalezienie. Trzy dni to dużo... Po takim czasie, gdy matka widzi swoje dziecko ma w głowie tylko jedną myśl - ŻYJE, Bogu dzięki! Pewnie wielu z was teraz myśli, eee tam nadinterpretacja. Dobra, przyjmuję wyzwanie.
Jak zaczynał się przywołany fragment? "A Jego rodzice chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy". Żydzi obchodzą Święto Paschy wtedy, kiedy chrześcijanie obchodzą Wielkanoc. Właśnie wtedy, w to święto, kiedy Żydzi co roku zabijają nieskalanego baranka na ofiarę za swoje grzechy, Jezus (również nieskalany, bo bez grzechu) złożył z siebie ofiarę, raz a porządnie, za wszelkie nasze grzechy na krzyżu. Właśnie wtedy, kiedy Żydzi obchodzą pamiątkę dnia, w którym w Egipcie każdy dom z posmarowanymi krwią baranka drzwiami, został obroniony, gdy przechodziła śmierć, Jezus wylał swoją krew, by każdy, kto w ten czyn uwierzy, był obroniony przed śmiercią. Tak wielu wciąż nie widzi analogii. Dokładnie w tych dniach, tylko 21 lat wcześniej, Jezus został odnaleziony po trzech dobach, w domu Ojca, nauczając tych, którzy chcieli słuchać. Cała omawiana sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej, jeśli zaczniemy o niej myśleć w kategorii proroctwa. Jeszcze mało? No to pokuszę się o ciut więcej.
"I powiedział do nich: Dlaczego mnie szukaliście? Czy nie wiedzieliście, że ja muszę być w tym, co jest mojego Ojca? Lecz oni nie zrozumieli tych słów, które im powiedział." Dlaczego nie zrozumieli tych słów? Przecież to byli Żydzi, wiedzieli, że Świątynia to miejsce gdzie mieszka, bądź przeznaczone było, by mieszkał sam Jahwe, Jedyny Bóg, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, Ja Jestem. Nawet przedszkolak widzi tu jasną sytuację, że Jezus przyszedł do domu swojego prawdziwego Ojca. Niemożliwym jest, żeby Maria zapomniała jak począł się Jezus i kto jest jego prawdziwym tatą. Podobnie Józef doskonale wiedział, że z tym zapłodnieniem nie miał nic wspólnego. Dlaczego więc nie zrozumieli? Możliwe, że my też czegoś tu nie rozumiemy. Czytając zbyt szybko takie fragmenty pisma, wydaje nam się, że jesteśmy mądrzy jak szlak. Szybka analiza: rodzice Jezusa nie wiedzieli co on wygaduje, a ja wiem, On przecież był w domu swego Ojca, czyli swoim, przecież to takie proste. Haha. O jaki bystrzak, wyedukowany na poziomie przedszkolaka...
Zajmijmy się zatem bliżej tym jednym zdaniem, które wypowiedział Jezus, brzmi ono tak:
"Czy nie wiedzieliście, że ja muszę być w tym, co jest mojego Ojca?" a może jednak tak:
"Czy nie wiedzieliście, że trzeba mi być w miejscach mojego Ojca?" - Nowa Biblia Gdańska
albo coś w ten deseń: "Nie wiedzieliście, iż w tych rzeczach, które są Ojca mego, potrzeba, żebym był?" - Biblia Jakuba Wujka
niektórzy uparcie twierdzą, że jednak tak: "Czyż nie wiedzieliście, że powinienem być w domu mego Ojca" - Biblia Poznańska
O jest, w czwartym przekładzie wreszcie pojawia się słowo "dom". A już myśleliście, że tego się uczepię, co? No trochę i macie racji. Co tłumaczenie, to też takie nasze zrozumienie. Dlaczego z tym zdaniem są takie lingwistyczne problemy?
Sięgnijmy do źródła: Textus Receptus NT ουκ ηδειτε οτι εν τοις του πατρος μου δει ειναι με
Teraz już wszystko jasne? To mam nadzieję, że się podobało i miłego dnia. A tak na serio, z Greką u mnie dość kiepskawo. Fajne jednak narzędzia można znaleźć w czeluściach Internetu, nazywa się to Biblia Interlinearna, i jest tłumaczona słówko po słówku. Spróbujmy zatem jeszcze raz:.
ουκ - nie
ηδειτε - wiedzieliście
οτι - że
εν - w
τοις
του
πατρος - ojca
μου - mojego
δει - trzeba, jest konieczne
ειναι - być
με - mi
Wszystko pięknie i jasno, gdyby nie dwa słówka, które na polski trudno przetłumaczyć. Łatwiej na angielski: τοις – the, του – of the. Teraz musimy tylko słówko „the” przetłumaczyć na polski. Hmmm... Czyli najbliżej to będzie „ten, od tego”. Okazuje się więc, że przekład z Biblii Toruńskiej, jest najbardziej adekwatny. Co ważniejsze jednak, widzimy, że nie ma tam ani słowa „dom”, ani „rzeczy”, spotkałam się również z tłumaczeniem na „sprawy”. Choć nie ukrywam, że to ostanie mi się akurat spodobało. Kontekst, dość silnie naciska na to, by użyć tutaj słowa dom. Myślę, że Jezus specjalnie użył tak zawiłej i niejednoznacznej odpowiedzi. Jak świetnie wiemy, Słowo Boże nie jedno dno potrafi ukryć w pojedynczym wersecie, i tylko od nas zależy, jak długo będziemy kopać. Sklećmy w jedno zdanie, ten surowy tekst prosto z Greki: nie wiedzieliście, że w tym, od Ojca mojego trzeba być mi? Jasne, że można to sobie prosto przetłumaczyć na : „nie wiecie, że jestem w domu mojego ojca? Dość to jednak prymitywne stwierdzenie, jak na genialnego chłopca, który naucza uczonych, nie sądzicie?
Biorąc pod uwagę cały głęboki kontekst proroczy, który tu przytoczyliśmy w analogii do zmartwychwstania, można się pokusić o bardziej skomplikowane tłumaczenie.
To nie wiecie, że w planie mojego ojca ja muszę brać udział?
Takiego stwierdzenia Józef i Maria już spokojnie mogli nie zrozumieć. Czy to już zbyt daleka interpretacja? To już niech każdy w swoim sercu na wzór Marii dla siebie zachowa.
Byłoby to wspaniałe miejsce, aby ten mój wykład zakończyć. Jednak KTOŚ mi coś jeszcze szepce do ucha. Gdybyście wciąż mieli jakieś wątpliwości, sami rozważcie odpowiedzi na poniższe pytania:
Dlaczego Łukasz zawarł akurat tę historię z dzieciństwa Jezusa w swojej Ewangelii? By pokazać nieodpowiedzialność rodziców, czy jednak coś więcej?
Dlaczego Maria zachowywała wszystkie te słowa w swoim sercu? Bo były proroctwem? Czy przypomniała sobie o nich w dniu zmartwychwstania?
felietonyspodambony@gmail.com
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.